MOJA OPOWIEŚĆ AUTOIMMUNOLOGICZNA

Napisane 7 kwietnia 2019r.

Aktualizacja 14 czerwca 2019r.

Wracając do dzieciństwa.

Wydaje mi się, że moja choroba jest ze mną od wczesnego dzieciństwa i bardzo wierzę w teorię zaburzonego mikrobiomu jelitowego. Po pierwsze to mama musiała mi już przekazać niekompletny a po drugie to geniusze medyczni antybiotykami i innymi lekami zniszczyli mi moje unikatowe, ochronne bakterie. Przypuszczalnie tak musiało dojść do dysfunkcji jaką u mnie jest choroba autoimmunologiczna. Po drodze jeszcze trochę zjedzonego złomu z pestycydami, hormonami wzrostu, wzmacniaczami smaku, syntetycznymi słodzikami i konserwantami, odrobina stresu, być może jakaś skłonność genetyczna i jest diagnoza: pierwotny zespół Sjogrena (SS).

Generalnie choroby autoimmunologiczne charakteryzują się tym, że we krwi tworzą się przeciwciała, których nie powinno tam być. Mowa o przeciwciałach przeciwjądrowych, tak zwanych ANA (AntiNuclear Antibodies) skierowanych przeciw komórkom własnego ciała.

Przeciwciałem nazywa się pewien rodzaj białka wydzielanego przez pobudzone limfocyty B w mechaniźmie odpowiedzi odpornościowej typu humoralnego. Immunoglobuliny te bronią organizm głównie przed przed bakteriami i wirusami.

Od wczesnego dzieciństwa strasznie chorowałam. W latach 80-tych i 90-tych antybiotyki i zastrzyki były na porządku dziennym. Chorowałam do tego stopnia, że aż moja mama stwierdziła, że ta ilość leków nie jest normalna i zaczęła szukać pomocy zbliżonej naturze. Odkąd pamiętam leczyła nas herbatą z lipy z malinami i amolem. Miałam szczęście posiadania cioci na emigracji w Niemczech, która w trosce o moje zdrowie przysłała w paczce probiotyk.

Pamiętam, że przy każdym nawet najmniejszym przeziębieniu dostawałam czegoś na skórze. Albo swędzące wysypki albo na owłosionej skórze głowy rany, które się zastrupiały a mama zwykła smarować je aloesem, który hodowała na parapecie okna. Skóra to moja bolączka od dziecka. Często bolał mnie brzuch i miałam okropne problemy z jelitami. Podobno nawet dwa razy zdiagnozowano u mnie świnkę a z podejrzeniem drugiej ospy wietrznej trafiłam do izolatki po zjedzeniu zupy szczawiowej! Miałam uczulenie kontaktowe na nikiel i chrom tak silne, że miałam skórę rozdrapaną do krwi w miejscu w którym tylko metal stykał się z moją skórą – guziki od spodni, sprzączki od butów, sprzączki od pasków, łańcuszki, kolczyki, pierścionki. Dodatkowo uczulenie na balsam peruwiański sprawiało, że nie mogłam używać większości kosmetyków nie mówiąc już o zapachach, proszkach do prania i płynach do płukania tkanin. Oprócz tego miałam liczne niezbadane alergie pokarmowe, do których się przyzwyczaiłam z powodu słabych objawów klinicznych.

Pierwsze objawy syndromu Raynaud’a.

Często miałam przemarznięte ręce i stopy. Kiedy była zima i szłam do szkoły, mama na mnie krzyczała, że za rogiem ściągam czapkę, szalik i rękawiczki bo mam czerwone odmarznięte ręce. To oczywiście było nieprawdą. Jako piętnastolatka pierwszy raz w zimny dzień zauważyłam, że w jednym palcu na 1/3 długości od opuszka odcięło mi krew. Palec po prostu zrobił się biały! Kiedy wchodziłam do ciepłego pomieszczenia naczynia włosowate znowu się rozszerzały, krew wracała ale skóra stawała się bordowa a nie raz sina i bolesna. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z istnienia czegoś takiego jak zespół Raynauda. Z biegiem czasu problem się pogłębiał i 15 lat później zdarzało się, że w bardzo zimny dzień odcinało mi wszystkie pięć palców z całej ręki po całej ich długości!

Coś się działo ale obraz był niejasny.

W trzeciej klasie szkoły średniej wezwano mnie do gabinetu pielęgniarki szkolnej, która zaaplikowała mi z kalendarza szczepień próbę tuberkulinową. Po tym się zaczęła jazda bez trzymanki. Próba ma spuchnąć na około 2cm maksymalnie. Moja spuchła na ogromną banię razem z buzią. Do tego wysypka wędrująca, najpierw góra ciała, potem tułów i ręce i zatrzymała się na dłuższy czas na nogach. O zgrozo! Miałam roczne zwolnienie z zajęć wychowania fizycznego bo nie byłam w stanie się rozebrać. Leczenie dermatologiczne rok czasu a rany na nogach słabo znikały. Od tamtej pory czuję, że mój organizm został obudzony i zdenerwowany. Kiedy skończyłam liceum i zdałam maturę dostałam się na studia. Pierwszy rok jakoś poszedł ale na drugim czułam się okropnie słaba. Wszystko tłumaczyłam sobie wielogodzinnymi zajęciami w laboratorium chemicznym ale coś było na rzeczy. Ciągle miałam ochotę spać, nie miałam energii na nic. W 2003 roku mój świętej pamięci dziadek zawiózł mnie do swojego lekarza do DCTK we Wrocławiu, gdzie leczono od dziesięciu lat jego chłoniaka limfatycznego. Zrobiono mi biopsję szpiku, po której za dużo mi nie powiedziano i nie wyjaśniono. Minęły kolejne dwa lata i w 2005 roku powtórzono biopsję szpiku ale pogłębiono o trepan kości. Profesor, który mnie wówczas konsultował stwierdził, że to zespół autoimmunologiczny ,że obecne są przeciwciała przeciwjądrowe, leukopenia i trombocytopenia. Cokolwiek to wtedy dla mnie było nie wydawało mi się dramatem bo nie cierpiałam jeszcze wtedy tak silnie na skórze i jelitowo. Uważałam, że przecież jestem pod opieką lekarzy i nie może się wydarzyć nic niekontrolowanego. Przecież stawiałam się przynajmniej co pół roku na wizyty kontrolne. No i to mnie mocno zwiodło bo gdybym te dziesięć lat lat wcześniej zmieniła swoje życie, właśnie wtedy kiedy byłam dopiero na spektrum autoimmunologicznym, mogłabym dzisiaj nie mieć zdiagnozowanego pełnoprawnego Sjogrena, zniszczonych ślinianek, zespołu suchego oka i przewlekłej niewydolności nerek. Przeciwciała przeciwjądrowe mogą się pojawiać we krwi już na kilka lub kilkanaście lat przed zniszczeniem organów i są sygnałem ostrzegawczym, że dzieje się coś niepożądanego.

Po tym już moje ciało samo się nie podniosło.

W 2008 zaszłam w pierwszą ciążę. Ogólnie znosiłam ją bardzo dobrze oprócz tego że bardzo źle zaczęłam wyglądać i miałam nieustające bakterie e.coli w moczu i chroniczne zapalenia pęcherza i skóry szczególnie twarzy. Dziecko rozwijało się prawidłowo a moja morfologia krwi cudownie podskoczyła do 7 tysięcy leukocytów. Miałam szereg zmian skórnych włącznie z sinobordowymi plamami ,bliznami i trądzikiem oraz ten pęcherz. Podczas samej ciąży wzięłam trzy antybiotyki, które i tak nic nie dały. Po urodzeniu córki podczas karmienia piersią wyniki utrzymywały się w normie. Po tym zaczęły słabnąć. w 2010 roku zaszłam w kolejną ciążę i było tak samo. Żadnych wymiotów, ciąża prawidłowa, jedynie ten pęcherz, e. coli i zapalenie skóry.

Po tych wydarzeniach mój organizm był wykończony. Wyglądałam okropnie i tak też się czułam. Bez makijażu nie potrafiłam się z domu ruszyć bo się wstydziłam. Inne partie ciała zawsze można przykryć ubraniami. Poza tym miałam na sobie sporo zbędnych kilogramów. Chciałam zrobić coś ze sobą i poszłam do dermatologa. Dzisiaj wiem, że to była najgłupsza decyzja w moim życiu bo pozwoliłam się karmić antybiotykiem raz w tygodniu przez prawie rok bez żadnego probiotyku. Oprócz tego specyfiki do smarowania i trądzik zaczął znikać. Niestety nie na długo. Odrodził się jak feniks z popiołów i to ze zdwojoną siłą a ja byłam udręczoną blisko trzydziestolatką, której wmawiano że to wina hormonów po ciążach! Totalna bzdura bo każdy mądry dermatolog wie, że trądzik to nie jest choroba skóry tylko jelit.

Pierwsza terapia farmakologiczna.

Długo chodziłam z tymi zmianami na skórze, myślałam że terapia farmakologiczna w 2014 roku u reumatologa w końcu wybawi mnie od tego piętna potwornego wyglądu. I zaznaczę, że nadal borykałam się z zapaleniem pęcherza. Tym bardziej naciski rodziny, że jestem nieodpowiedzialna bo nie biorę leków, jeszcze doprowadzę do chłoniaka, który jest powikłaniem mojej choroby. W kwietniu 2014 roku  poddałam się standardowej terapii dla chorób autoimmunologicznych czyli sterydy i immunomodulatory ogłupiające układ odpornościowy. Mówią wyciszające ale ja nazywam ogłupiające bo to jest katastrofa. Tabletki ściągane były specjalnie z Niemiec bo były rzekomo lepsze od dostępnych w Polsce odpowiedników. Wówczas był to Calcort 6mg zamiast Metypredu oraz Quensyl czyli hydroksychlorochina zamiast Arechinu w postaci chlorochiny.  Zażywałam leki 8 miesięcy i zrezygnowałam z ich brania po tym jak zobaczyłam, że leczenie wymyka się lekarzowi spod kontroli. Pani „doktór” sama była zdziwiona, że nawet nic w morfologii krwi nie drga do góry tylko leci na łeb na szyję w dół. To była najgorsza zima podczas której byłam cały czas chora a mój stan tylko się pogarszał. Białe ciałka, które stabilnie utrzymywały się w okolicy 3,5 tysiąca spadły do 1,6 tysiąca, natomiast płytki krwi ledwo oscylowały na granicy 100 tysięcy. No i te zapalenia pęcherza. Do tego chroniczne zapalenia spojówek, kłucie w stawach, wstrętna szara ziemista i wiecznie czerwona i plamista osypana skóra.

Zmiana kierunku.

W tym momencie zaczęła się moja tak zwana misja. Na rzecz poszukiwania rozwiązań w pojedynkę zaprzestałam chodzenia do reumatologa i brania tabletek. Zrozpaczona swoim stanem zdrowia fizycznego i psychicznego, często płacząc z bezsilności zaczęłam chodzić do empiku i przynosić do domu książki. Książki w sumie odmieniły moje życie i sposób postrzegania swojej pozycji w tej całej sytuacji ale to była długa droga przez mękę. Dzięki książkom i historiom innych ludzi odzyskałam nadzieję na lepsze jutro, zrozumiałam prawdziwe oblicze służby medycznej. To one przenosiły mnie do tego świata, w którym marzyłam o wyzdrowieniu i dzięki nim chciałam swoje marzenia spełniać. Przy tym zdobywałam cenną wiedzę, przekazywaną przez bardzo mądrych lekarzy , którzy po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach badań naukowych potrafili przyznać ,że teoria której ich uczono była błędna albo niekompletna.

W czerwcu 2016 roku rozpoczęłam pierwszą próbę przejścia na dietę bezglutenową.Przygotowywałam się do niej około pół roku zanim wypełniłam spiżarnię potrzebnymi produktami. Z mojej kuchni jako pierwsze wyleciały wszelkie tłuszcze rafinowane trans. Zastąpiłam je oliwą z oliwek, olejem kokosowym tłoczonymi na zimno i odrobiną masła klarowanego. Początki były dla mnie bardzo trudne, wręcz rozczarowujące i zniechęcające. Jednak po blisko czterech miesiącach poszłam za ciosem i odstawiłam również nabiał. Spotkałam się z okropną krytyką ze strony mojej rodziny. Ciągle obarczali mnie wyrzutami, że jak mogę czegoś nie jeść, że będę niedożywiona. Ja jednak pomimo trudności jakie mi stawiano byłam nie ugięta i znajdowałam w sobie tą siłę aby postawić na swoim. Robiłam to bardzo podstępnie bo po cichu, małymi kroczkami po prostu uczyłam się gotować i przemycałam do kuchni produkty zastępcze. Na ofertę, że jak zjesz odrobinę to nic Ci się nie stanie odpowiadałam grzecznie NIE dziękuję, nie jem tego! Piekłam nieudane chleby, smażyłam rozwalone placki, nie robiłam ciast bo żadnego nie umiałam, robiłam bezglutenowe kluski, całą rodziną piliśmy owocowe koktajle. Wszystko było jakieś takie…pod górkę ale mając na celowniku powrót do normalności cel uświęcał mi środki.

Pomimo stosowania diety przez około 11 miesięcy nie osiągnęłam zadowalających efektów. Moja twarz ciągle wyglądała słabo. Pojechałam na badanie krwi, które miało wykazać czy mam jakieś alergie opóźnione typu III IgG zależne. Kosztowały mnie wtedy fortunę bo 1500zł. W maju odebrałam wyniki i po otwarciu dość pokaźnej książeczki z analizą wyników poczułam, że dostałam kolejny mocny cios. Uczulenie na banany, ananasy,szparagi, orzeszki piniowe, jęczmień, bardzo silne na gumę guar, wanilię i jajo kurze. Myślałam co z tym zrobić przecież teraz już nawet nie zjem naleśnika. No i stało się, jeszcze w ten sam dzień przytargałam do domu książkę, w której znalazł się przepis na naleśnika bezjajecznego i po sprawie. Włączyłam do swojego menu jajko przepiórcze, żeby nie pozbawić się tej gęstej mocy odżywczej. Po odstawieniu wszystkich alergenów skóra się oczyściła ale nadal miałam słabe wyniki.

Walcząc dalej poddałam się modnej diecie w chorobach autoimmunologicznych, tak zwanej AIP Paleo. I rzeknę, że to chyba była najgorsza dieta z jaką miałam do czynienia. Wpędziła mnie w kozi róg depresji i żalu, że jest tak ograniczone menu. Jest to najbardziej krzywdząca i niesprawiedliwa szeroko rozpościerająca się po wykluczonych pokarmach forma odżywiania głównie z powodu lektyn. Żadnego ziarna nawet bezglutenowego, nasionka, orzecha, żadnego oleju pochodzącego z ziaren, żadnej papryki, pomidora, bakłażana ani ziemniaka, na których przecież jesteśmy wychowani! Na okrągło mięso, ryby, owoce morza, tłuszcz, owoce i warzywa. Reasumując, moja dieta eliminującą alergeny + AIP Paleo doprowadziły mnie do wyczerpania wszystkich ostatnich sił jakie jeszcze w sobie miałam. Wytrzymałam 4 miesiące po czym w listopadzie tak już przygotowując się do Świąt Bożego narodzenia zaczęłam od wypicia soku z pomidorów dla złagodzenia łomotania serca i wróciłam  z powrotem na dietę bezglutenową. Święta przeżyłam radośnie przygotowując wegańskie ciasta i kutię bezglutenową. Zaczęłam ożywać.

W grudniu 2017 roku dostałam na e-mail informację z Instytutu Mikroekologii, w którym wykonywano moje badanie na alergię typu III, że Pani doktor Gałęcka wydała książkę odnośnie diety w chorobach autoimmunologicznych. Natychmiast kupiłam ją i równie szybko ją przeczytałam. Niezwłocznie również umówiłam się na wizytę w Poznaniu. Później zbiegiem okoliczności trafiłam na oddział poznańskiego szpitala, gdzie badano mnie kontrolnie i odkryto przewlekłą postępującą niewydolność nerek. Współczynnik filtracji kłębuszkowej obliczany na podstawie wzoru matematycznego z podstawieniem aktualnej wartości kreatyniny we krwi (eGFR) nie chciał urosnąć pomimo nawadniania i wynosił blisko 45% a kratynina była za wysoka. Mogłam wówczas przypłacić dalszym zniszczeniem nerek i zgodziłam się po raz kolejny na farmakologię i ograniczyłam jedzenie mięsa. Branie leków to był warunek jaki postawiła mi Pani doktor abym mogła kontynuować leczenie w prywatnej placówce, do której wcześniej się zgłosiłam, musiałam zacząć brać leki na ustabilizowanie choroby. Tak naprawdę już nigdy tam nie wróciłam.

Kolejna terapia farmakologiczna.

W lutym 2018 roku rozpoczęłam od 8mg Metypredu. Po wyjściu ze szpitala w marcu trafiłam do reumatologa we Wrocławiu. Lekarz ten zmniejszył mi metypred do 6mg i włączył Plaquenil 200mg hydroksychlorochiny. Ledwo się obejrzałam nastały wakacje, ja jeździłam na kontrole ale moje wyniki krwi pogarszały się. W czerwcu wykryto u mnie dodatnie przeciwciała antykardiolipinowe w klasie IgG i zostałam narażona na przewlekłe branie Acardu na co oczywiście nie poszłam stosując naturalne specyfiki jak: gingko biloba, kurkuma, imbir. Udaru nie dostałam. We wrześniu kolejne badania, które wykazały wzrost tychże przeciwciał dwukrotnie. Toczeń był na celowniku, tym bardziej że każdy lekarz mówił o zajęciu nerek. Toczeń, który indukował się pod wpływem leków jakie mi kazano brać. Ponadto morfologia wyglądała tragicznie (1,8 tysiąca WBC i niecałe 100 tysięcy płytek krwi) a ja od sierpnia znowu borykałam się z zapaleniem pęcherza moczowego z powodu miliona e.coli w moczu! Branie leków nie doprowadziło do celu jakim miało być polepszenie morfologii a wręcz przeciwnie doprowadziło mnie znowu na skraj wyczerpania.

Dieta i terapia witaminowa na ratunek.

We wrześniu po kryjomu przed rodziną odstawiłam tabletki bo tak źle się po nich czułam. Chciałam znowu dietą polepszyć swoje samopoczucie i wyniki bo ona jakoś cudownie stabilizowała mój stan i leukocyty na poziomie przynajmniej 3 tysięcy. Sięgnęłam do diety bezglutenowej, wegańskiej i niskotłuszczowej. Było ciepło i był sezon na różne owoce i warzywa, więc żywiłam się głównie na surowo, zielone koktajle z jarmużem i szpinakiem z dodatkiem działkowych borówek, jeżyn i innych cudownych przeciwutleniaczy owocowych. Przeżyłam lato, nawet wydobrzałam, skóra się poprawiła. Cudownie kiedy przestałam jeść mięso zniknął trądzik niewiadomego pochodzenia. Ale ciągle było coś nie tak. Buzia nadal potrafiła mi się swędząco zaczerwienić nie wiadomo dlaczego. Chciałam ciągle te parametry morfologii poprawić.

W listopadzie zupełnie przypadkiem natrafiłam na Max-Hemp w Jędrzychowicach. Jest to pierwszy w Polsce ośrodek leczenia konopiami siewnymi i nie tylko, zlokalizowany w wioseczce w starym pałacu. Do tego jedyne 25km od mojego miejsca zamieszkania! Pomyślałam, że cudownie i umówiłam się na konsultację lekarską do młodej Pani lekarz z zamiłowania interesująca się medycyną chińską i akupunkturą. Nie miałam żadnych oczekiwań w stosunku do lekarza bo po piętnastu latach chodzenia po ich gabinetach wiedziałam jak to się odbywa. I tu się mocno zaskoczyłam a mój mąż to aż szczęka mu opadła i zapytał ją tylko skąd u niej takie zainteresowania? Na co ona odpowiedziała, że musiała nie tylko leczyć ale musiała zacząć być skuteczna w leczeniu bo inaczej straciłaby pół rodziny. Ot i to jest właśnie ta drobna różnica między „doktórem” a prawdziwym lekarzem.

Zalecenia:

Na dzień dobry odrobaczanie – i tu musiałam zażyć lek z apteki jako jedyny. Zentel trzy tabletki co dwa tygodnie każda. Do tego Vernicadis – ziołowy środek odrobaczający na bazie alkoholu przez tydzień póżniej tydzień przerwy i tak trzy razy.

Zamiast Quensylu trzeba było wprowadzić coś co będzie działało immunosupresyjnie na mój zdezorientowany układ odpornościowy. Preparatem tym był 15% olejek CBD, którego 1ml miałam roztwarzać w 11ml oleju jadalnego i zażywać po 1ml takiej mieszaniny 4 razy dziennie.

Witaminy i minerały w megadawkach:

  • Witamina D3+K2MK7. Najpierw badanie poziomu (miałam 17), następnie przez pierwszy miesiąc po 40.000UI + 600mcg codziennie. Po miesiącu kolejne badanie (wyszło 134) i zmniejszenie dawkowania do 10.000UI + 250mcg dziennie (podkowa.eu)
  • Prowitamina A – beta karoten z marchewki 30.000UI dziennie (podkowa.eu)
  • Naturalna witamina E w postaci d-α,β,γ,δ tokoferolu i tokotrienolu z dodatkiem drożdży selenowych (podkowa.eu)
  • Selelen w postaci Se-methyl L-Selenocysteine 200mcg – jedna kapsułka dziennie rano ze śniadaniem (Life extension)
  • Jod w postaci płynu Lugola (wodnego roztworu I2+KI) doustnie, przez pierwszy miesiąc 20 kropel w szklance wody, w kolejnym miesiącu 10 kropel w pół szklanki wody. Najlepiej rano bo wieczorem mogą być problemy z zasypianiem. Ja nie byłam w stanie tego pić, smakowało jak chlor więc smarowałam w skórę. Jest też dostępny preparat jodu kompleks w tabletkach 12,5 mg w przeliczeniu na jod (5mg I2 + 7,5mg KI) – i tak odbijało mi się „chlorem”(podkowa.eu)
  • Cynk organiczny w postaci cytrynianu, glukonianu i pikolinianu – 25mg dziennie między posiłkami, żeby nie blokować wchłaniania miedzi. Cynk i miedź są antagonistami. (aliness)
  • kwas α liponowy – 200mg aktywnego enencjomeru R – 1 tabletka dziennie z obiadem (aliness)
  • Microbacti – probiotyk w kapsułce z pullulanu ,który nie rozpuszcza się w żołądku – 1 tabletka z obiadem (ForMeds)
  • Magnez (najlepiej cytrynian doustnie albo siarczan do kąpieli) ForMeds + wit.C (acerola + kwas-L-askorbinowy zmieszane 1:1) + taksifolina (dihydrokwercetyna) wieczorem (Life-extension).
  • kwasy omega-3 w postaci bioestrów (Omegaregen Original)
  • witamina B complex – ważne jest aby była metylowana, 1 tabletka z kolacją (aliness B-50 methyl)
  • krzem z borem – Silor B trzy razy dziennie po 15ml
  • Naltrekson – 1 tabletka przed snem przez pierwszy miesiąc 3mg, póżniej 4,5mg
  • D-mannoza – pół łyżeczki dziennie na wspomożenie wypłukania e.coli z pęcherza moczowego (Swanson)

Do tego kroplówki z wit. C około 50g tygodniowo z dodatkiem 600mg glutationu. U mnie trzy razy w tygodniu po 15g  taka kroplówka ze względu na niewydolność nerek. Niewydolność nagle dziwnie zniknęła po kuracji.  Biorezonans pierwsza seria dziesięciu zabiegów dwa razy w tygodniu po koło dwie godziny, druga seria trzy razy w tygodniu. Jeden raz w tygodniu akupunktura.

Trwało to około dwa i pół miesiąca, od 23 listopada 2018 roku do 8 lutego 2019 roku. Od listopada do połowy stycznia wzięłam 20 kroplówek z wit. C i 10 biorezonansów, po czym cykl kroplówek zmienił się na : poniedziałek-solcoseryl na regenerację kłębuszków nerkowych, środa- ozonowana sól fizjologiczna na dotłuczenie patogenów i piątek 15g wit. C z 600mg glutationu a cykl biorezonansu na trzy razy w tygodniu.

10 lutego konsultacja lekarska. Koniec kroplówek po pierwsze ze względu na problem z żyłami a po drugie nie powinno się tak długo kontynuować takiego leczenia bez żadnej przerwy jeśli nastąpiła poprawa . Koniec biorezonansu, po wybraniu wszystkich kapsułek z mienerałami śladowymi zaprzestanie suplementacji a witaminy można brać przez cały rok. Metabolit 25-OH utrzymywać na poziomie przynajmniej 100 ng/ml i kontrolować go z ANA3 i przeciwciałami antykardiolipinowymi. Najlepiej to kurację zrobić ze dwa razy do roku, uspokoić się, nie badać się nadmiernie, uprawianie jogi jest świetną profilaktyką odstresowującą.

Po zakończeniu kroplówek i biorezonansu nadal kontynuuję akupunkturę z tym, że jeden raz na dwa tygodnie oraz chodzę do komory hiperbarycznej jeden raz w tygodniu na 1,5 godziny i biorę witaminy. Witaminy ADEKB  można brać cały rok a nawet powinno się.

To zestawienie moich wyników  ostatniego roku. Odkąd zakończyłam terapię witaminową nie badałam się. Czuję się doskonale. Być może wyniki nie wyglądają wspaniale ale to tylko liczby, które zmieniają się z doby na dobę.

Wnioski:

Od momentu zastosowania Metypredu w lutym 2018 roku odnotowano wzrost miana przeciwciał przeciwjądrowych o jedną dziesiątkę (z 1:1000 na 1:10000).

Po zastosowaniu konwencjonalnej terapii farmakologicznej Metypredem i Quensylem odnotowano w czerwcu 2018 roku pojawienie się przeciwciał przeciw kardiolipinie w klasie IgG i ich podwójny wzrost we wrześniu 2018 r. Można tu przypuszczać wyindukowanie tocznia??

Zmiana diety na wegańską zdecydowanie wpłynęła korzystnie na spadek poziomu kreatyniny w surowicy.

Ponadto kroplówki z wit.C i glutationu zdecydowanie usprawniły pracę nerek co widać po wartości kreatyniny mocno poniżej 1 mg/dl.

Czynnik reumatoidalny Rf, który w 2017 roku wynosił  blisko 50 IU/ml w 2018 roku uległ znaczącemu zmniejszeniu podczas brania sterydów po czym znowu bardzo wzrósł.

Białe krwinki w 2017 roku podczas diety utrzymywały się stabilnie w okolicy 3,5 tysiąca. Podczas terapii sterydem znacząco poprawiły swoje parametry ale kiedy włączono hydroksychlorochinę zaczęły dramatycznie spadać. W sierpniu w badaniu moczu znaleziono liczne bakterie e-coli w moczu wywołujące chroniczne zapalenie pęcherza trwające aż do końca stycznia 2019 roku. Przeszłam dwie infekcje z gorączką tuż po rozpoczęciu leczenia witaminowego. Pierwsza na początku grudnia z gorączką około 38 stopni. Organizm jednak był jeszcze za słaby i nie udało się do końca wytępić e-coli z moczu ale miano spadło na 1000. W  połowie grudnia 2018 roku leukocyty osiągnęły szczytowy poziom aktywności podczas drugiej próby ataku na e.coli z gorączką blisko 40 stopni przez kilka dni. Ostatecznie infekcja własnymi bakteriami jelitowymi została pokonana fizjologicznie co wskazuje na skuteczność i selektywność wyprodukowanych neutrofili przy wspomaganiu suplementami witaminowymi i poziomie witaminy D3 w zakresie uznawanym przez medycynę alopatyczną-toksycznym. Nasuwa się też wniosek, że zastosowanie hydroksychlorochiny powoduje wyłączenie aktywności i precyzji neutrofili mających za zadanie eliminację patogenów – układ obronny zostaje ogłupiony.

Podczas terapii naturalnej zanotowano zwiększenie ilości płytek krwi.

 

AKTUALIZACJA 14-06-2019

KOLEJNE ZAGROŻENIE – CHOROBA ODKLESZCZOWA.

W sumie to nie wiem od czego zacząć. Może zacznę od tego, że sytuacja zmusiła mnie jednak do wykonania podstawowego badania krwi na początku czerwca 2019 roku. Konieczna była mi znajomość poziomu kreatyniny, żeby sprawdzić ile znowu witaminy C pociągną moje nerki.

Od 24-27 maja przebywaliśmy z mężem i synem w stowarzyszeniu psychologów zajmujących się diagnozowaniem dzieci rozwijających się w spektrum autyzmu. Było w te dni bardzo ciepło, odbywały się zabawy na trawie w ogrodzie oraz chowanego, zatem krzaki poszły w ruch. Po pamiętnym dniu 26 maja przywiozłam do domu kleszcza w nodze. Do dzisiaj nie mam pojęcia w jaki sposób wszedł mi po nogawkę długich spodni super slimowanych „rurek” ale zrobił to i przyczepił się do skóry pod kolanem od zewnętrznej strony prawej nogi. W porannej kąpieli 27 maja zauważyłam na nodze jakiś paproch ale nie mogłam go zdjąć, nawet próbując lekko zdrapać. W związku z tym, że kąpię się w bardzo gorącej wodzie, skóra była rozmoczona a ja złapałam paproch dwoma palcami i pociągnęłam. Nie macie pojęcia co czułam kiedy wyciągnęłam go przed moje oczy i zobaczyłam jak wierzga odnóżami. Pomyślałam tylko tyle: „Jeszcze tego mi teraz było trzeba!”.

Kiedy tylko zorientowałam się, że to kleszcz natychmiast napisałam do swojego lekarza e-mail i spytałam co mam robić. Nie wyobrażałam sobie wzięcia jakiegokolwiek antybiotyku po tym jaką pracę włożyłam przez ostatnie 3 lata w pozbycie się tych potwornych objawów choroby autoimmunologicznej i problemów z IBS. Lekarz odpowiedział mi, że chociaż pierwszy tydzień duże dawki askorbinianu sodu( 3x50g) , kiedy krętki mogą we krwi krążyć oraz zioła przeciw boreliozie przez pierwszy tydzień w dawce 4 razy większej niż zalecane na opakowaniu. Niestety moje nerki z kreatyniną 1.1 mogły pociągnąć tylko połowę tego ale dobre i to. Dostałam zlecenie od lekarza, zapisałam się znowu na kroplówki i zażyłam zioła BORELYMA. Zaznaczę jeszcze, że odkąd zaczęłam działać przeciw skutkom ugryzienia kleszcza zaczęłam odczuwać potworne bóle. Bolała mnie kość piszczelowa w ugryzionej nodze i nie wiadomo skąd nagle pojawiły się tak okropne bóle kręgosłupa szczególnie w części piersiowej. Mięśnie pleców były tak tkliwe, że myślałam ,że zwariuję.Trwało to kilka dni i po drugiej kroplówce z 25g witaminy C zaczęły odchodzić.

Poszłam też zrobić badanie krwi…i się bardzo miło zaskoczyłam! Płytki praktycznie w normie (130 tys.), leukocyty blisko normy (3,6 tys.) no ale neutrofile, których zawsze miałam deficyt to rewelka (1.6tys.). Za to witamina D3 poleciała mi w dół. Biorę po 10.000UI dziennie a poziom ze 134 spadł mi do 50 przez trzy miesiące! Można zatem wydedukować z tego ile chory człowiek jej zużywa i nie do końca należy jej się bać tylko trzeba to robić mądrze i najlepiej pod kontrolą rozważnego lekarza z szerszym spojrzeniem na ciało człowieka niż rozczłonkowywanie go i udawanie, że leczona jest każda część z osobna. Pozostanie mi do sprawdzenia poziom przeciwciał przeciwjądrowych oraz przeciwciała antykardiolipinowe w klasie IgG.

Jak już wcześniej wspominałam, po zakończeniu terapii witaminowej rozpoczęłam terapię tlenem hiperbarycznym i kontynuuję ją razem z akupunkturą. Do komory staram się chodzić raz w tygodniu na 1,5 godziny. Komora z jakiej korzystam osiąga ciśnienie 1,5 ATA. Zdecydowałam się na nią tylko dlatego, że wyczytałam, że bardzo mocno zwiększa ona poziom komórek macierzystych CD34+ i działa immunosupresyjnie. U kobiet komórki macierzyste odnawiają się około 7 lat a u mężczyzn około 8. Chciałam ten proces przyspieszyć bo w agresywnej chorobie autoodpornościowej czasu za dużo nie ma. Można przypłacić okropnym spustoszeniem tkanek, złym funkcjonowaniem i depresją.

Nie potrafię dokładnie określić co dokładnie zmienia się podczas tego rodzaju leczenia. Od 16 marca 2019 roku do dzisiaj mam za sobą 10 sesji w komorze tlenowej po półtora godziny.  Mogę powiedzieć tyle:

nie pamiętam kiedy w ostatnich latach miałam takiego powera i jasny umysł od rana do wieczora.

chociaż i tak nie jest już tragicznie jak było, skóra ulega ciągłej poprawie

zdecydowanie mniej czerwonego barwnika z buraczków widać w moim moczu co mogłoby świadczyć przychylając się do teorii jelita przesiąkliwego, że bariera jelitowa została wzmocniona

zapalenia pęcherza są zupełnie nieodczuwalne, widać je przez niewielką ilość leukocytów w moczu.

Problemy trawienne są znikome

zaczęły rosnąć mi włosy, brwi i rzęsy i przybrałam aż 6kg ciała

Skóra nabrała złotooliwkowego koloru jak dawniej

podczas 9 zabiegu cały czas czułam jak z moich zniszczonych ślinianek napływa ślina – i to był jedyny raz kiedy coś zauważalnego poczułam.

brodawczak, który mieszkał na paluchu mojej lewej stopy zwyczajnie sam odszedł. Wcześniej wielokrotnie próbowałam go zwalczać ale ciągle odrastał.


Podoba Ci się strona?

Polub i obserwuj moją stronę na facebook-u (https://www.facebook.com/vitaminove/). Najpierw należy kliknąć Lubię to! a następnie w opcjach obserwowania ustawić „wyświetlaj najpierw”

Zajrzyj również na mój Instagram (https://www.instagram.com/vitaminove_com/)

Zostaw komentarz!

Proszę udostępnij!